Witajcie! Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale niestety cierpię na chroniczny brak czasu :( I pewnie nie tylko ja, prawda? Nie wiem co się dzieje, ale dni tak szybko mi mijają, mało rzeczy zdążę zrobić. Nie wyrabiam się po prostu na zakrętach. Egzamin za egzaminem, nauki full, prezentacji do zrobienia drugie tyle. Idąc na studia dzienne myślałam, że będą one się odbywały, jak sama nazwa wskazuje, w dzień. A tu 3 w 1: dzienne, wieczorowe i praktycznie zaoczne, bo przynoszę naukę do domu... Ale mam nadzieję, że w weekend uda mi się w końcu zamieścić dla Was, przygotowywany kurs na decoupage z efektem spękań dwuskładnikowych bez użycia preparatów.
Żeby nie było, że nic nie robię tylko się uczę, to powiem Wam, że się uczę i jem :P
A, że jem ciacha to doopka rośnie. I w związku z tym do świąt nic już nie piekę.
Słyszałyście o chlebie szczęścia? Bo ja pierwszy raz o nim usłyszałam, gdy koleżanka (pozdrawiam!) zaproponowała mi część swojego zakwasu na to ciasto. Moje uczucia co do jego przygotowania były mieszane, ale w końcu wzięłam się w garść i przez tydzień dokarmiałam zakwas, a w niedzielę upiekłam ciasto. Wyszło bardzo dobre, niespotykany smak, choć jest baaaardzo słodkie. Więc jeśli macie możliwość uzyskania takiego zakwasu- nie bójcie się, przygarnijcie, chociażby dla poczucia smaku. Choć jego moc spełniania życzeń jest dosyć prawdopodobna. Zobaczymy ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz